Andrzej Sapkowski

Duch książki żyje tylko w książce” – wywiad z Andrzejem Sapkowskim

O prawdach i fake newsach na swój temat, „Wiedźminie” i jego licznych adaptacjach, a także o polskiej fantastyce – Andrzej Sapkowski, najbardziej znany polski pisarz fantasy po 2 latach medialnej ciszy udzielił wywiadu organizatorom Festiwalu Czytelnictwa Warsaw Book Show, który odbędzie się w dniach 20-22 kwietnia 2018, w Ptak Warsaw Expo. Autor będzie gościem specjalnym wydarzenia. Andrzej Sapkowski spotka się ze swoimi czytelnikami w sobotę, 21 kwietnia.

Warsaw Book Show: Czy wybaczył Pan twórcom filmu z 2001?

Nie przesadzajmy, nie przesadzajmy. I nie porównujmy tamtego filmu z „Władcą Pierścieni” czy „Grą o tron”. Inne czasy, inne układy, inne budżety. A tu, u nas, na naszym podwórku branża filmowa odnotowała podówczas dużo więcej knotów i chał, niźli arcydzieł – i film „Wiedźmin” zwyczajnie zmieścił się w standardzie. Jeśli zaś chodzi o filmowanie literatury, to ja sam widziałem w życiu wiele filmów znacznie gorszych. Widziałem też, prawda, wiele znacznie lepszych. I co z tego?

Ostatnio rzadziej odwiedza Pan konwenty, czy imprezy czytelnicze. To zmęczenie fandomem (jeśli jeszcze można mówić o polskim fandomie fantastycznym, w tradycyjnym rozumieniu tego słowa)?

W tym roku kończę siedemdziesiąt lat. Z siódmym krzyżykiem na karku jakoś dziwnie przygasa zapał do zabawowych imprez, na które musiałoby się w dodatku podróżować całą noc koleją żelazną. Dawniej i owszem, podróżowało się tak, teraz jakoś dziwnie się nie chce. A większość konwentowych atrakcji dziwnie straciła na atrakcyjności. Albo lekarze ich zabronili.

Jeśli więc o zmęczeniu mowa, to raczej o klasycznym, organicznym, powiedziałbym. Fandom mało ma do tego – chociaż trochę ma, bo czas zmienił nie tylko mnie. Ostatnimi czasy do polskiego fandomu jak ulał pasuje stare rzymskie porzekadło o senacie: senatores boni viri, senatus autem mala bestia. A boni viri też w większości z fandomu poznikali, coraz ich mniej. Albo zmienili się nie do poznania – i to bynajmniej nie na lepsze. Mówię to z pozycji kogoś, kto nigdy do fandomu nie należał i nigdy się z nim nie identyfikował. I nie miał ani nie ma żadnych wobec fandomu długów, zwłaszcza wdzięczności.

W powszechnej świadomości ma Pan opinię pisarza niedostępnego i unikającego bliskich spotkań z fanami. Czy to sprawiedliwy osąd, czy łatka, przypinana przez media?

Absolutnie to drugie. Jedna z niezliczonych bzdur, zmyśleń i fake newsów, jakie krążą na mój temat. I już utrwaliły się w pożal się Boże „powszechnej świadomości”. Samemu proszę zresztą ocenić: ledwo trzecie zadane przez Pana pytanie i już trzy nieprawdy-półprawdy. Spotkania z czytelnikami niezmiennie sobie ceniłem i cenię. A że rzadko do nich dochodzi? Mówiłem, siódmy krzyżyk na karku. Nie wsiądę do pociągu, by całą noc jechać na konwent do miejscowości Bardzodalekowo. Albo do Jeszczedalejgródka na spotkanie z czytelnikami w tamtejszym Domu Kultury. Naturalnie ani Bardzodalekowo ani Jeszczedalejgródek nie przyjmą do wiadomości grzecznej odmowy, obrażą się, rozpętają w sieci shitstorm, okrzykną mnie pyszałkiem albo i gorzej. I to pójdzie w świat. I wejdzie do „powszechnej świadomości”. Będącej, nota bene, kupą śmiechu. Z przewagą kupy.

Co doradzi Pan najmłodszym lub zupełnie niedoświadczonym czytelnikom wiedźmińskiej sagi: od czego mają zacząć? Czy znajomość opowiadań jest konieczna do lektury Pięcioksięgu? A może powinni zacząć od poznania Sezonu Burz?

Zaczynać zawsze należałoby klasycznie, znaczy się od początku. W przypadku cyklu „wiedźmińskiego” początek to oba fixupy, czyli zbiory opowiadań. Po nich należałoby przejść do lektury pięciu tomów cyklu. A na koniec, jeśli ktoś miałby ochotę, można wziąć się za „Sezon burz”, czyli sidequel. Taką kolejność sugerowałbym. Nieśmiało. Można bowiem zacząć od przeczytania pentalogii. Można zacząć od „Sezonu burz”, chronologicznie poprzedzającego pentalogię i większość opowiadań ze zbiorów. W wielu cyklach książkowych chronologia wewnętrzna rozjeżdża się z kolejnością wydań i czytelnikom to nie przeszkadza.

A co Pan powie czytelnikowi i widzowi, który świat Wiedźmina zna tylko z gier, lub niebawem pozna z serialu?

Czytelnik, który wiedźmina zna tylko z gier. Nie razi Pana fałsz? Zgrzyt? Ani oksymoron? Ani contradictio in adiecto? Ktoś, kto zna wiedźmina wyłącznie z gier lub innych adaptacji czytelnikiem nie jest, bo czytelnik to ten, kto czyta, a nie gra czy ogląda. Temu ostatniemu doradziłbym więc, by czytelnikiem został. O ile na poznaniu świata wiedźmina faktycznie mu zależy.

Czy śledzi Pan współczesną polską fantasy? Jak Pan skomentuje ostatnią modę na „słowiańskość” naszych rodzimych pisarzy, którzy (w mniej lub bardziej bezpośredni sposób) przyznają się do inspiracji wiedźmińską sagą?

Powstrzymam się od komentarzy. Do komentowania cudzych osiągnięć nie mam ani prawa, ani czoła, ani predyspozycji. Ani chęci, last not least.

Jaki wpływ miał Pan na powstanie antologii Szpony i kły?

Jeśli danie zielonego światła na przedsięwzięcie można uważać za wpływ, to wpływ miałem. Zaakceptowałem ideę Nowej Fantastyki ogłoszenia konkursu na „wiedźmińskie” opowiadanie dla ufetowania 30-tej rocznicy publikacji opowiadania „Wiedźmin” na łamach periodyku. Dałem wydawnictwu SuperNOWA zielone światło na wydanie antologii wyboru nadesłanych na konkurs opowiadań i wybór ten zaakceptowałem.

Czy widział pan musical zainspirowany pańską twórczością? Jeśli tak, to co Pan o nim sądzi?

Widziałem, a jakże, byłem na premierze. Spektakl obejrzałem z satysfakcją, kilka songów nuciłem nawet później – w miarę skromnych możliwości. Słowem: chapeau bas. Recenzje w mediach też były pozytywne.

Jako ciekawostkę podam, że powstał „wiedźmiński” musical już wcześniej. W Rosji. Trafiłem nań w internecie, zupełnym przypadkiem, bo powstał całkowicie bez mojego udziału, nie wspominając o takich drobnostkach jak zgoda czy kontrakt. Nie zadano sobie nawet trudu, by mnie o nim powiadomić.

W wielu wywiadach krytycznie wypowiadał się Pan o multimedialnych uniwersach (w kontekście growych adoptacji Wiedźmina, ale nie tylko). Nie zmienił Pan zdania o mediach, w których „nie stawia się małych literek”? Przecież z komiksem się udało, a wielu fanów uważa serie z lat dziewięćdziesiątych za bardzo udanie oddają duch książek…

Chciałbym – może nareszcie – być dobrze zrozumiany, i to zanim moja wypowiedź na temat gier wywoła kolejny gównosztorm w sieci. Gra bazowana na książce może być wspaniałą grą, robić wśród graczy furorę – jak robi ją „The Witcher”. Komiks na podstawie literatury może być number one wśród komiksów. Film z opartym na książce scenariuszem może być porywającym hitem box office’u – jeśli tak jest, pierwszy docenię, oddam honor, zdejmę kapelusz. Ale nic nie zmieni faktu, że są to wyłącznie adaptacje utworów literackich na inne media – z akcentem na „inne”. Adaptacje obciążone wszystkimi wadami adaptacji. Nie można stawiać książki i jej adaptacji na tym samym poziomie, porównywać ich i łączyć, bo są to rzeczy nieporównywalne i nie do połączenia. Nie ma żadnych punktów stycznych. Zagadką dla mnie jest, kto wymyślił owo „oddawanie ducha”, przypisywane adaptacjom. Choćby adaptacja była arcydziełem w swej branży, duch książki żyje tylko w książce i nie jest transferowalny.

Często podkreśla Pan przywiązanie do swojego miasta: Łodzi. Nie czuje Pan pokusy, by uczynić ją sceną dla jakiejś historii i tak choć trochę zadość uczynić jej strasznego niedocenienia przez literaturę współczesną?

Jakoś takiej pokusy nie czuję. Forse altri cantera, jak mówi poeta.

Może czas znów zaskoczyć czytelnika, tak jak zrobił Pan to ze Żmiją w 2009?

Może. Kto wie?

Czy zdradzi Pan swoje plany pisarskie na najbliższą przyszłość?

Nie.

Spotkanie z Andrzejem Sapkowskim odbędzie się w sobotę, 21 kwietnia, podczas Festiwalu Czytelnictwa Warsaw Book Show, w Ptak Warsaw Expo, w warszawskim Nadarzynie. Szczegóły wydarzenia na: warsawbookshow.pl i Facebooku.